BOLONIA - SANTA MARIA DELLA VITA 
LAMENT SKAMIENIAŁY

Widziałem wiele "Opłakiwań Chrystusa". Wyrzeźbionych z drewna, wykutych z kamienia, ulepionych z terakoty. Żadne nie poruszyło mnie tak bardzo, jak to z Bolonii, z sanktuarium Santa Maria della Vita. Każda scena żałości, rozpaczy i niemego bólu nad martwym ciałem Jezusa działa na moją wyobraźnię zmysłowo, osobiście. Zazwyczaj stojąc lub klęcząc przed średniowieczną czy barokową grupą postaci załamujących ręce nad trupem zdjętym z krzyża wczuwam się w emocje świadków. Empatia z figurami o teatralnych pozach wcale nie jest łatwa. Jednak fakt brutalnego zabójstwa dokonanego na trzydziestoletnim mężczyźnie budzi moje cielesne poruszenie. Zazwyczaj jest to chwila wstrząśniętej wyobraźni, dreszczu na plecach. Tym razem dotknęło mnie do żywego! Spociłem się patrząc. Współodczuwanie z wypaloną gliną? 

Tak! Niccolo dell'Arca zagrał na najmocniejszych tonach. Skamieniały, przeraźliwy krzyk, zakuta na wieki, eksplodująca niemoc! To trwa już od ponad pięciu stuleci.

Kiedy wchodzi się do barokowego wnętrza jednego z wielu bolońskich kościołów, nic nie zapowiada szoku. Tymczasem w bocznej niszy, tuż obok głównego ołtarza, stajemy twarzą w twarz z kwintesencją rozpaczy. W powietrzu wisi napięcie nie do wytrzymania. U naszych stóp leży zesztywniały Jezus. Nikt nie zamknął mu ust. Podnoszę oczy i widzę zastygły w jęku język w ustach Matki. Obok - skamieniały wiatr w szatach Marii Kleofasowej. Maria Salome to ikona bezsilności, bezradności. Jan ma wargi ściśnięte. Ten męski ból jest niemy. Nawet młotek w dłoni Nikodema, pomocny w wyciąganiu gwoździ z krzyża, skamieniał na zawsze w bezruchu. 
Nie ma w sztuce Europy rzeźby porównywalnej ładunkiem emocji z tą grupą terakotowych figur. Nawałnica cierpienia dosięga nieuchronnie widza. Nawet tego, który zaprogramował swój dystans.

W Bolonii widziałem jeszcze dwa inne "Opłakiwania". Jedno w bazylice San Petronio na centralnym placu miasta a drugie w katedrze. Oba są jednak tyko wystawą manekinów w porównaniu z dramatyczną sceną powołaną do skamieniałego życia przez genialnego Niccolo dell'Arca. To tak jakby inni ubrali w kostiumy sztywne kukły, zaś charyzmatyczny reżyser wycisnął z osób swojego dramatu pot i łzy! Z wypalonej gliny...

Na piętrze, obok głównego korpusu świątyni znajduje się elegancka sala oratorium. Ufundowało ją jedno z bractw miłosierdzia, które od wczesnego średniowiecza zajmowało się opieką nad chorymi a swoich członków zachęcało do surowej ascezy z biczowaniem włącznie. Ozdobny sufit zaprasza do podniesienia głowy i skierowania wzroku ku górze. Tam została wzięta po zaśnięciu Matka Jezusa. Nie widać jej jednak, jak u Tycjana, wznoszącej się nad pustym grobem na głowami zdumionych apostołów. Owszem zdumione głowy z terakoty są, ale nie patrzą ku niebu. Ich wzrok, pełen oburzenia, skierowany jest na figurę powaloną na ziemię. Tak samo jak oni ulepiony z gliny starzec został ukarany przez uzbrojonego w miecz anioła. 

Dlaczego? Przecież takiej sceny nie ma w Biblii. Alfonso Lombardi, artysta niewiele późniejszy od mistrza dell'Arca odwołał się do apokryfów. Oto żydowski kapłan Annasz próbujący sprofanować cud wniebowzięcia zostaje porażony anielską ręką z wysoka i pada na ziemię pełen zdumienia.  
Scenariusz tego legendarnego wydarzenia zdaje się być gotowym thrillerem. Ale nawet taki ładunek akcji nie zapewnił rzeźbiarzowi potencjału dramaturgii porównywalnego ze sceną skamieniałego lamentu z niszy dolnego kościoła.