WĘDRÓWKA Z DUCHOWYM ATLASEM
(Może będzie to wstęp do książki?)
Dlaczego ludzie od wieków wyruszali i ciągle, jakby na przekór świeckości świata, wyruszają tłumnie na pielgrzymki? Święte miejsca rozsiane są po wszystkich
kontynentach i krainach, niezależnie od tego czy ludzie wierzą w Jahwe, Allaha, Sziwę czy też są wyznawcami Trójcy Świętej. Ostatnio pojawiła się nawet moda na tematy pątnicze w literaturze. Nie myślę tylko
o bestsellerze Paulo Coelho
„Pielgrzym” (moim zdaniem wątpliwej wartości), ale też o licznych przewodnikach, kolorowych atlasach sanktuariów czy też dziennikach wędrowców. Szczególne miejsce wśród europejskich miejsc świętych zajmuje Santiago de Compostela. Statystyki
rejestrujące liczbę pielgrzymów idących na kraniec Hiszpanii ( a nie jadących lub lecących
jak bywa najczęciej w stronę Rzymu czy Jerozolimy) pokazują niebywały wzrost w ostatnich kilkunastu latach.
Można to przypisać sukcesom
takich książek jak wspomniany „Pielgrzym” czy też dziennik pątniczy jednego z najpopularniejszych gwiazdorów niemieckiej telewizji. Hape Kerkeling wydał w 2006 roku swoją książkę, która w lekkim tonie opowiada o wędrówce „buddysty
z chrześcijańską nadbudową”. W następnym roku liczba niemieckich pielgrzymów na szlaku do Santiago wzrosła o ponad siedemdziesiąt procent. Nic dziwnego, skoro książka osiągnęła już ponad trzy miliony nakładu i stała się największym bestsellerem
niemieckiej literatury. Nie chcę tu analizować tego fenomenu z perspektywy socjologii religii. Wolę zapytać sam siebie, dlaczego zdecydowałem się być w drodze i pisać „Duchowy atlas świata”? Każdy z nas wie, jak trudno jest zaakceptować
myśl o powtarzaniu do końca życia tych samych, cyklicznych znaków powszedniości. Przebić skorupę ślimaczego domostwa, wyrwać się ze spirali powtórzeń! To jest imperatyw wszystkich myślących i tęskniących stworzeń. Wielokrotnie doświadczyłem
zdumiewającego stanu ducha podczas zdążania do odległych celów. Podczas wędrówki jestem lepszy niż wtedy, gdy siedzę rozparty w wygodnym fotelu oswojonego, bezpiecznego siedliska. We własnych pieleszach łatwo staję się leniwy, gnuśny i
pewny siebie. Gdy jestem w drodze, niepewność uczy mnie pokory. Zmysły i umysł są o wiele bardziej wyostrzone, czujne, a tym samym otwarte na to, co mnie przerasta. Nieznana droga, inne twarze, konieczność znalezienia noclegu – to wszystko
bardzo mobilizuje i pobudza. Warunkiem jest ciekawość świata i odwaga.
Spotkanie innego może być - jak pisał Kapuściński - albo obojętnym przejściem obok, albo wrogą konfrontacją, albo odkryciem nowego świata w dialogu, poznaniu,
wymianie. W twarzy innego może objawić się Bóg. Pielgrzymka to prowokacja eschatologiczna. A wędrowanie na koniec świata – na przykład do Santiago to więcej niż rzucenie wyzwania rzeczom ostatecznym – to wyjście im na spotkanie. Nigdy
już potem nic nie będzie takie samo!
Pątnik, który po kilku tygodniach marszu spotkał w portalu katedry wyrzeźbionego w granitowej apokaliptycznej chwale Zbawiciela wracał do domu olśniony, rozpromieniony, rozumiejący więcej.
I tak jest do dziś. Sam to mogę potwierdzić. Odwaga to konieczny warunek wyruszenia na pielgrzymkę. Przekroczyć samego siebie, pokonać własne granice, zdobyć się na wejście w niewiadomą. Oczywiście ważny jest też motyw, intencja.
W
dawnych wiekach pielgrzymowano głównie dla odbycia pokuty. Myślę, że w dzisiejszych czasach intencją ważniejszą od pokuty, jest dążenie do nieskończoności. Człowiek średniowiecza wyruszał do Santiago z zupełnie inną perspektywą. Po pierwsze,
kosztowało go to oszczędności prawie całego życia, a po drugie, musiał wrócić do domu piechotą. Zajmowało mu to kilka
lub kilkanaście miesięcy, w zależności od miejsca, z którego wyruszał. Po drodze czyhali rabusie, którzy mogli go pozbawić
wszystkich pieniędzy. Nie było wszak wtedy kart kredytowych ani czeków. Brakowało mostów przez rzeki i wygodnych hoteli. Niedostatki higieny ówczesnych pielgrzymów sprawiły, że wynaleziono największe kadzidło świata – botafumeiro. Dziś
to tylko atrakcja katedry w Santiago, ale przed wiekami – jedyny sposób aby zabić straszliwy fetor tysięcy niedomytych ciał i przepoconych ubrań. A jednak wyruszali i ciągle wyruszają na spotkanie, którego nie można doświadczyć za piecem
we własnym domu.
Pielgrzymka jest obrazem całego życia, ziemskiej wędrówki do ostateczności. Jeśli wyruszysz – doświadczysz tego samego. Ważna jest świadomość celu. Gdyby stanąć na przełęczy w Pirenejach bez wiedzy o świętym
grobie apostoła Jakuba – można by roztrwonić czas, snując się po łagodnych dolinach, albo zejść nad morze do kurortu i leżeć leniwie na plaży. Byłaby to zupełnie inna wyprawa.
Trzeba też umieć czytać znaki. Dobrze, że ktoś
przed nami postawił je na szlaku. A jeśli znak byłby fałszywy? Niekiedy ma się wątpliwości co do kierunku, który wskazuje muszla. Jakie znaki
w życiu wskazują właściwą drogę? Czy możliwa byłaby wędrówka bez drogowskazów? Kogo słuchać,
komu się podobać, żeby trafić do celu! A celem jest sama droga.
I wreszcie rozdroże. Są czasem do wyboru różne warianty. Który wybrać? Oba wydają się dobre. Ale na jednym musiałbyś wędrować sam – być może wygodniej i krócej.
Inny szlak wybiera twoja grupa. Jeśli się odłączysz – zadziałasz przeciw wspólnocie. Jeśli wyruszyłeś razem – powinieneś razem dojść do celu. Ta zasada obowiązuje nie tylko w górach i na pielgrzymim szlaku, ale jest zasadą wierności i
solidarności również w życiu.
Nie bądźcie „plemieniem osiadłym” jak pisał w „Twierdzy” Saint-Exupery. Plemiona osiadłe nie doświadczają spotkania z nieskończonością!
ks. Krzysztof Niedałtowski