SYNAJ – WAROWNY KLASZTOR I GÓRA MOJŻESZA

Dla żydów i dla chrześcijan to jedno z najważniejszych miejsc świętych. Ale i muzułmanie okazywali mu szacunek. Nigdy nie splądrowali klasztornego sanktuarium. Historia religii zostawiła tu pierwsze ślady około trzy tysiące lat temu! 
Każdy z nas ma choćby mgliste skojarzenia z opowieściami o gorejącym krzewie, tablicach dekalogu czy złotym cielcu. To wszystko wydarzyło się tutaj! Nawet powiedzenie o mannie z nieba wzięło się z tego miejsca. Izraelici obozowali tu ponad rok, co opisują aż trzy księgi Tory. Gdy staje przed naszymi oczyma marmurowy wizerunek Mojżesza wyrzeźbiony przez Michała Anioła wieki później w papieskim Rzymie – on również przenosi nas na Synaj. To pierwsza odsłona dramatu zbliżania się Boga do ludzi.

Drugi akt zaczyna się pięć wieków po śmierci Chrystusa. Chrześcijańscy władcy Wschodniego i Zachodniego Imperium kładli podwaliny warownego klasztoru św. Katarzyny, wyposażając go w przywileje i skarby sztuki. Cesarz Justynian niemal równolegle z budową Świątyni Boskiej Mądrości w Konstantynopolu zatroszczył się o fundację monasteru u stóp Góry Horeb (to inna nazwa świętego szczytu). Do dziś zachowały się drewniane wrota i bizantyjskie mozaiki sprzed piętnastu wieków. Trzeba mieć świadomość, że jest to najstarszy, nieprzerwanie funkcjonujący klasztor chrześcijański!

Dlaczego nie padł on łupem koczowniczych plemion czy kolejnych najeźdźców? To właściwie cud! Ale oprócz niepojętej siły sacrum tego miejsca, skłaniało ono do protekcji również ludzkie moce wielkich tego świata. Cesarz Justynian osiedlił tu dwieście chrześcijańskich rodzin dla posługi i obrony klasztoru (ich potomkami są dzisiejsi beduini synajscy). Prorok Mahomet wystawił osobiście glejt chroniący mnichów i zwalniający ich z podatków. Ci zbudowali za wysokimi murami obok kościoła mały meczet. Dzwonnica i minaret do dziś stoją obok siebie jak rodzeństwo. Napoleon dołożył do istniejących umocnień cylindryczną wieżę obronną. Nawet gwałtowna współczesna wojna o Synaj nie przyniosła uszczerbku klasztorowi. Izrael zwrócił Egiptowi półwysep wraz z nietkniętymi murami św. Katarzyny w roku 1982.

Marzyłem o pielgrzymce do tego miejsca od wczesnej młodości. Kiedy po lekturze całej Biblii w wieku siedemnastu lat rozmyślałem o krajobrazach opisanych w świętych księgach – przenosiłem się duchem w regiony wówczas dla mnie niedostępne. To górzyste pustkowie na dalekim mitycznym półwyspie działało na moją wyobraźnię w sposób szczególny. O krok od realizacji marzeń byłem w roku dwutysięcznym, kiedy relacjonowałem z Kairu dla polskich mediów pielgrzymkę jubileuszową papieża Jana Pawła. Niestety nie udało mi się wówczas przemieścić ze stolicy do pustynnego klasztoru z szybkością papieskiej świty. Kilka lat poźniej, w czasach tanich wakacji wybrałem się z moim bratankiem do jednego z egipskich kurortów z myślą o Synaju. I wtedy wreszcie się powiodło. Arabski kierowca, który nie znał nawet słowa po angielsku zgodził się przewieźć nas w okolice Góry Mojżesza. Długa, sięgająca za horyzont droga wspinała się na pustynny płaskowyż jak drabina patriarchy Jakuba łącąca ziemię i niebo. 
Potraktowaliśmy tę pustynną wyprawę jako biblijne rekolekcje. Głośna lektura opisów tamtych wydarzeń sprzed tysiącleci w samym miejscu akcji! To było więciej niż suchy scenariusz dramatu. Poczuliśmy się jak dramatis personae! Drżący masyw skalny zasłonięty na wiele dni gęstym obłokiem rozdzieranym gwałtowną burzą i Mojżesz schodący z kamiennymi tablicami, które zaraz rozbije na widok złotego cielca. To wszystko czytane po zmroku tuż przed wyruszeniem na synajski wschód słońca… Do dziś mam ciarki na plecach.

A potem nocna wspinaczka stromymi zakosami z latarką muskającą kamienne „schody pokutników” – 3750 stopni ułożonych przez mnichów wieki temu. I świadomość, że właśnie tutaj schronił się prorok Eliasz, uciekając przed wrogą królową Izebel. Zamieszkał w jednej z grot na zboczu świętej góry i czekał na Najwyższego. I tu następuje jeden z najbardziej ekspresyjnych opisów spotkania Boga z człowiekiem. Najpierw jest gwałtowna wichura rozwalająca góry i druzgocąca skały. Potem trzęsienie ziemi. Wreszcie ogień. Ale w tych żywiołach nie było Jahwe. A na samym końcu szmer łagodnego powiewu. I wtedy Eliasz zasłoniwszy twarz płaszczem usłyszał głos Boga. Jakby Stwórca mówił do nas tylko szeptem.

Szliśmy w milczeniu wytrwale na szczyt najwyższej góry Półwyspu Synajskiego, aby zobaczyć słońce wynurzające się z morza skalnych fal Arabii oddzielonej wodami Zatoki Akaba. Widok wart wielu wysiłków, nieprzespanych nocy i otartych stóp! Trudno się dziwić, że ta góra ściągała jak magnes myśli, pragnienia i tęsknoty tylu ludzi przez kilka tysiącleci.

Przy zejściu, w miodowym świetle poranka, cała dolina z małym kwadratem klasztornych murów wpisanym w podnóże kamiennych kolosów wyglądała jak na słynnym obrazie El Greca – malarsko ale nierealnie. Trudno było uwierzyć, że się stawia własne stopy na świętych skałach. 
Klasztor otwierał ciężkie wrota i wpuszczał gości za wysokie mury kilka godzin po świcie. I znowu drżenie duszy. Najpierw na widok krzewu rosnącego na dziedzińcu. Nie bardzo wiadomo czy to potomek tamtego, w którym objawił się „Jest który jest”, ale sama świadomość miejsca i ciągłości podszeptywała zdjęcie butów. Potem we wnętrzu zadziwiający fresk, który ukazuje Madonnę jako płonący krzew. Czerwone gałęzie przenikają cały korpus Maryi. To wyrafinowany koncept teologiczny przełożony na język ikonografii miejscowej szkoły malarskiej. Boski ogień, który przenika bez reszty, ale nie niszczy dziewictwa. 

Skarby sztuki zgromadzone w muzeum i bibliotece onieśmielają wiekiem i siłą wyrazu. Mnisi strzegą ich dobrze. Nie pozwolili mi wziąć do ręki i otworzyć iluminowanego manuskryptu ze scenami apokaliptycznymi, które mnie interesowały ze względu na pracę o eschatologii w sztuce. Najpierw żałowałem. Kiedy dowiedziałem się, że nie można też fotografować starożytnych ikon w miejscowym skarbcu muzealnym, pomyślałem: „Może to lepiej, że zostawiam tu część nienasycenia. Będę musiał wróćić pokornie do stóp świętej góry”.