Zaprojektować szaty liturgiczne! To musi być dla artysty intrygujące wyzwanie. Z jednej strony wielka niewiadoma. Nikt przecież nie uczy
w Akademii Sztuk Pięknych zasad rządzących paletą barw kanonicznych ani nie wykłada symboliki
związanej z poszczególnymi okresami roku liturgicznego. Nie ma też właściwie w tej dziedzinie starszych i doświadczonych kolegów po fachu. Takie zadanie trafia się niezwykle rzadko. Wprawdzie Giorgio Armani przygotował szaty liturgiczne
dla papieża Jana Pawła II, ale to bardzo odległy horyzont. Poza tym każdy artysta chce być oryginalny i samodzielnie stworzyć własną wizję, która wpisze się w kościelne kanony. Z drugiej strony taki projekt jest zapewne bardzo ekscytujący.
Zmierzyć się z wielką tradycją rytualną, zgłębić tajniki świętych znaków i do tego dobrać właściwą, godną materię oraz odpowiedni krój! Aby powstał taki autorski projekt przeznaczony do konkretnego kościoła, musi się spotkać artystyczny
potencjał twórcy gotowego podjąć wyzwanie i wola wspólnoty kształtującej liturgię, wyposażona w niezbędną wiedzę teologiczną, a także mecenas czujący ducha sztuki i sacrum jednocześnie. Rzadka konstelacja. Nam się to, dzięki
Bogu, udało!
Procesja świętojańska 1999. Wszystko zaczęło się od wspólnego marzenia sprzed dziesięciu lat. Alicja Gruca i Robert Florczak przedstawili mi wtedy swój pomysł, a właściwie mglistą wizję współczesnej wersji
korowodu czy procesji w stylistyce „awangardowego baroku”. Pomyślałem od razu
o scenariuszu związanym z dramatyczną historią św. Jana Chrzciciela – patrona kościoła środowisk twórczych. To niezdefiniowane jeszcze gatunkowo dzieło
miało zostać wpisane w kontekst Odpustu Świętojańskiego. Wyobraźnia ubrana w słowa stała się materią. Po uroczystej sumie, celebrowanej przez biskupa pelplińskiego Jana Szlagę, sprzed kościelnej bramy wyruszył barwny korowód ponad pięćdziesięciu
aktorów ubranych w kostiumy zaprojektowane przez Alicję Grucę. Herod i Salome, Herodiada i św. Jan jechali na wielkich platformach, przedstawiając sceny biblijnego dramatu Inni szli z postmodernistycznymi feretronami lub ciągnęli po głównych
ulicach starówki ruchome kapliczki z Matką Boską
i świętymi patronami. Dariusz Michalak skomponował do tego przejmującą muzykę. Całość wyreżyserował (i obronił w Akademii Sztuk Pięknych jako element doktoratu) Robert Florczak.
Niektórzy się dziwili, kiwali głowami, a ks. biskup Szlaga zachwycał się „nowym językiem sztuki inspirowanej Biblią”.
Mecenat mecenasa Minęło dziewięć lat. Pewnego wieczoru w Sopocie spotkało się kilka osób,
aby porozmawiać o kondycji sztuki w Trójmieście. Byli wśród nich między innymi: Alicja Gruca – artystka, Andrzej Zwara – adwokat i Krzysztof Niedałtowski – ksiądz. Wspominaliśmy ową procesję sprzed lat i pomyśleliśmy o nowym projekcie.
Ze wszystkich stron pojawiła się otwartość na podjęcie arcyciekawego i bardzo potrzebnego tematu współczesnych szat liturgicznych. Każda epoka powinna mówić własnym językiem artystycznym. W tak subtelnej dziedzinie nie wolno zostawić pola
jedynie rzemieślniczej produkcji seryjnej lub amatorskiej „radosnej twórczości” parafian. Sztuki plastyczne, podobnie jak muzyka, powinny być przedmiotem największej staranności ludzi odpowiedzialnych za liturgię. Theatrum Sacrum – jak
się pięknie o niej mówi – w dawnych wiekach było w rękach najwybitniejszych mistrzów. Dziś często bywa dziełem przypadku i potrafi zniechęcić swoją byle jaką formą do uczestnictwa
w świętych Misteriach. Mecenas, zajmujący się
zazwyczaj paragrafami prawnymi, tym razem zdeklarował wspaniałomyślnie mecenat nad sztuką liturgiczną. Zresztą nie pierwszy już raz. Kilka lat wcześniej zainicjował fundację barokowego obrazu szkoły flamandzkiej do kaplicy w kościele św.
Jana. Alicja, która na co dzień projektuje kostiumy teatralne, podjęła wyzwanie z błyskiem w oku. A ja ucieszyłem się perspektywą nowego, barwnego powiewu artystycznej weny w surowych murach naszej świątyni. Współpraca artystyczno-teologiczna.
Zabraliśmy się do tego niecodziennego zadania z perspektywą całego roku liturgicznego. A zatem czas nie naglił i pozwalał na pogłębienie wiedzy potrzebnej do tak odpowiedzialnej pracy. Alicja zaszyła się w bibliotece, zanurzyła
w Internecie i zgromadziła dostępny materiał ikonograficzny. Uczyliśmy się wspólnie na kolejnych spotkaniach najpierw teorii. Potem w praktyce (czyli na przymiarkach) omawialiśmy wstępne projekty. Dla mnie była to powtórka z historii liturgii
i ciekawa lekcja kreatywnego przetwarzania szacownego dziedzictwa dwóch tysiącleci przez współczesną wyobraźnię nieobciążoną żadnym balastem przyzwyczajeń. Alicja podjęła się też wyszukiwania i sprowadzania tkanin, które spełniałyby kryteria
określające barwy, faktury, grubość i jakość. Wcale nie jest z tym u nas łatwo. Niektóre materie przywoziła osobiście z podróży po Europie, a inne zamawiała
w odległych zakątkach świata. Można śmiało powiedzieć, że świętojańskie
szaty uszyte zostały z marokańskiego brokatu, indyjskiego jedwabiu
i włoskiego aksamitu. Dzięki hojności mecenasa nie musieliśmy szukać oszczędności na tym, co ma być piękne i trwałe. Niepoślednią rolę odegrała w powstawaniu ornatów mistrzyni nożyc i igły – Agnieszka Puławska. Wymagania projektów
były niekiedy tak wysokie, że trzeba było naprawdę wielkiej maestrii i benedyktyńskiej cierpliwości w łączeniu tkanin, nanoszeniu aplikacji czy cyzelowaniu wzorów. Tak rodziły się szaty, które nie są przecież zwykłymi kostiumami, lecz
mają być znakiem największej Tajemnicy – „przyobleczenia się w
Biel z trójkątem
Pierwsze, naturalne skojarzenia to: obfitość światła, dzień, aktywność, czystość. Zaraz za intuicją natury idzie znaczenie etyczne i
religijne. Czystość zaczyna być łączona z niewinnością i nieskazitelnością moralną. W pedagogice bieli pojawia się prostota, umiar, uczciwość. Kapłani większości kultur składali swoje ofiary w białych szatach. Również przedmioty kultu
i zwierzęta ofiarne najczęściej miały białą sierść bądź upierzenie.
Od Syjamu po Palestynę w służbie świątynnej spotykamy białe słonie, woły, owce, ptaki. Chrześcijaństwo łączy z bielą radość, świąteczny nastrój. Białe szaty (im
bielsze, tym świętsze) noszą: Jezus na Górze Przemienienia, aniołowie siedzący przy pustym grobie Zmartwychwstałego, starcy
i wszyscy wybrani do szczęścia w apokaliptycznych wizjach nieba. W liturgii katolickiej symbolika barw
ukształtowała się wyraźnie dopiero dwanaście wieków po Chrystusie. Białe szaty i paramenty przypisane są uroczystościom poświęconym samemu Bogu. Doskonale mieści się w tej barwie tajemnica Trójcy Świętej. Stąd na naszym ornacie pojawia
się trójkąt umieszczony w samym centrum, na piersiach kapłana. Przez środek matowej bieli, ozdobionej subtelnymi spiralami, przebiega wertykalny pas złożony ze srebrnych i brązowych aplikacji. Jego struktura przypomina szczeble drabiny.
Ma to symbolizować znane z Biblii i wschodnich tradycji mistycznych wspinanie się człowieka ku Tajemnicy Najwyższego.
Dla świeckich wyznawców Chrystusa przeznaczano również białe szaty w szczególnych okolicznościach. W pierwszych
wiekach dorośli kandydaci do chrztu przywdziewali suknię czystości na dzień (a właściwie Wielką Noc) sakramentu inicjacji. Nosili oni białe szaty przez cały tydzień aż do „niedzieli przewodniej”, zwanej też „białą niedzielą”. Pozostał
po tym do dziś symbol białego wdzianka dla dzieci przyjmujących chrzest. Również obecne tradycje sakramentalne odwołują się do bieli. Być może bardziej zwracamy uwagę na wspaniałość kroju sukien ślubnych i sukienek pierwszokomunijnych
niż na fakt, że są one białe. Jako że biel jest kolorem, który potencjalnie wszystko w sobie zawiera, uchodzi też za symbol tego, co nowe, ledwie rozpoczęte i otwarte na wiele możliwości.
Zieleń z rybami
Okres
zwykły w ciągu roku kojarzy się z bujnością przyrody. Zaczyna się późną wiosną, po czasie wielkanocnym i trwa aż do późnej jesieni, do Adwentu. Kolor świeżych zasiewów, oczekiwania przyszłego plonu, symbol nadziei – tak można opisać
zieleń w naturze. Biblia wspomina tę barwę tylko raz – w Księdze Syracydesa: „Wdzięk i piękność pociągają oko, a nad jedno i drugie świeża zieleń zasiewów”. Papież Innocenty III, który ustalił kolory szat liturgicznych w XIII wieku, nazwał
zieleń „kolorem środka”. Według niego znajduje się ona „w pośrodku” innych barw, łagodna
i pojednawcza… Zieleń raduje człowieka, uspokaja go. Mówi o życiu. Nam, mieszkającym nad Bałtykiem, barwa ta kojarzy się z tonią morską. Woda to
przecież środowisko życia. Kaszubi zawsze żyli z morza i jezior, korzystając obficie z ich bogactw. Podobnie jak rybacy znad Morza Galilejskiego. Oni dobrze rozumieli przypowieści Jezusa związane z łowieniem ryb. Potem ryba stała się pierwszym
symbolem chrześcijaństwa. Na świętojańskim ornacie okresu zwykłego pojawiają się ryby. Dla nas dziś ryby są ciągle ważnym darem wody. Ale oprócz nich morze i jeziora dają nam okazję do wypoczynku, uspokojenia, refleksji. Na obecnym etapie
dziejów, gdy człowiek myślący czuje się odpowiedzialny za dbałość o zdrowie naturalnego środowiska, kolor zielony w liturgii nabiera jeszcze większego znaczenia, niż miał w poprzednich stuleciach.
Dwa fiolety
Ten
kolor powstaje ze zmieszania dwóch barw podstawowych: czerwieni i błękitu. W symbolicznym kodzie liturgii oznacza on dążenie do równowagi między tym, co w człowieku cielesne, zmysłowe, z krwi i kości, a tym, co duchowe, boskie, rodem z
„niebieskiej ojczyzny”. Adwent
i Wielki Post to okresy przywracania rozchwianych proporcji, zaburzonego ładu. Nie jest dobrze, jeśli w człowieku zwycięża to, co symbolizuje czerwień i brakuje miejsca na błękit. Nie samym chlebem
żyje człowiek. Ale też trzeba pamiętać o tym, że nie jesteśmy czystymi duchami jak aniołowie. Ciało ludzkie stało się znakiem boskiej inkarnacji. Manichejczycy uważali je za dzieło sił ciemności i zostali potępieni przez Kościół.
„Ciało jest sceną, na której rozgrywa się dramat ludzkiego zbawienia” – to zdanie ks. Janusza Pasierba wydaje się streszczać znaczenie fioletu w liturgii obu okresów przygotowania, przebudzenia, jasnego widzenia całej rzeczywistości. Fiolet z tańcem śmierci i różą Matowy fiolet ornatu wielkopostnego przecięty jest dwoma pasami ułożonymi w kształt krzyża. Na poziomym ramieniu odbywa się taniec śmierci. Ten średniowieczny motyw zderza ze sobą witalność podskoków i pląsów karnawału z nieuniknionym
wyrokiem kostuchy, która przychodzi po każdego: od papieża do kmiotka, od króla do żebraka. Ta scena wyjęta jakby ze starego zwoju pergaminu przecina się na wysokości serca z pionowym jasnoliliowym pasem o siermiężnej fakturze, na którym
widnieje motyw róży. Ciernista łodyga kończy się bujnym pąkiem pełnym życia. Przez ciernie, przez cierpienie, przez śmierć dojść można do nadziei, do zwycięstwa, do zmartwychwstania. To jest przesłanie na Wielki Post, na czas pokonywania
słabości. Szkielet i czaszka mogą być czytane tylko jako znaki przerażenia i zwątpienia. Są one jednak tym, co najtrwalsze w ludzkiej materii, prawie niezniszczalne. Podobnie jest z ambiwalencją symboliki popiołu, rozpoczynającej ten okres
liturgii. Z jednej strony memento – w proch się obrócisz, a z drugiej znak trwałości – popiołu już nie można spalić, to jest cząstka niezniszczalności. Fiolet ze słońcem Gęsty i ciężki fiolet ornatu adwentowego przeszyty
jest złotem słonecznych promieni. To jakby materializacja słów kantyku wyśpiewanego przez ojca Jana Chrzciciela – Zachariasza, jednego z patronów Adwentu. Oczekuje on na zapowiedzianą jasność pośród niepewności i lęku: „Dzięki serdecznej
litości naszego Boga, z jaką nas nawiedzi z wysoka Wschodzące Słońce, by oświecić tych, co w mroku i cieniu śmierci mieszkają…”. Ciemność i światło to adwentowa opozycja zapamiętana pewnie przez każde dziecko, które wędrowało na roraty
przed świtem, przez grudniowy mrok z lampionem
w dłoniach. Mroki kościoła rozjaśniały się nie tylko od dziecięcych lampionów, ale też od blasku wielkiej świecy przewiązanej błękitną kokardą. Symbol Maryi – Jutrzenki, Gwiazdy Zarannej
przyciągał wzrok złocistym płomieniem górującym nad morzem małych światełek. Nadzieja rychłego nadejścia Światła, podobna do tej, jaką przeżywa się w Wielką Noc w czasie liturgii paschalnej.
Róż z krzyżem – drzewem życia
Tylko
dwa dni w roku związane są z różowym kolorem szat liturgicznych. Trzecia niedziela Adwentu, zwana Gaudete, i czwarta niedziela Wielkiego Postu, Laetare – obie nazwane od pierwszych słów otwierających teksty mszalne tych wyjątkowych dni.
Tradycja niedzieli Laetare sięga do początków chrześcijaństwa. Zanim bowiem ustalono 40-dniowy post, czas pokuty rozpoczynał się od poniedziałku po IV niedzieli dzisiejszego Wielkiego Postu. Niedziela Laetare była więc ostatnim dniem radości.
Od XVI wieku tego dnia, zwanego również „Niedzielą Róż”, w Rzymie
w bazylice św. Krzyża papież święcił złotą różę i wręczał ją osobie zasłużonej dla Kościoła. Zgromadzeni w bazylice wierni obdarowywali się kwiatami symbolizującymi
piękno, ale i ból cierpienia. Różami przyozdabiano też relikwie Świętego Krzyża przywiezione do Wiecznego Miasta przez św. Helenę. Oprócz dopuszczenia różowych szat mszalnych, tego dnia tradycja liturgiczna pozwala ozdabiać ołtarz kwiatami.
Antyfona, czyli wers śpiewany niegdyś na wejście celebransa, pochodzi z proroctwa Izajasza, spisanego w czasach niewoli babilońskiej: „Raduj się Jerozolimo, zbierzcie się wszyscy, którzy ją kochacie. Cieszcie się wy, którzy byliście smutni,
weselcie się i nasycajcie u źródła waszej pociechy”. Łacińskie Gaudete znaczy: radujcie się! Tak rozpoczyna się antyfona na wejście w trzecią niedzielę Adwentu: „Radujcie się zawsze w Panu, raz jeszcze powiadam: radujcie się, Pan jest
blisko”. Słowa wyjęte z listu św. Pawła do Filipian, niewypowiadane głośno we współczesnej liturgii, warto przypomnieć choćby przez niecodzienną w kościele barwę. Fiolet rozjaśnia się i przechodzi w róż, ponieważ już bardzo blisko jest
wielkie święto – Boże Narodzenie. Świętojański ornat w kolorze różowym ozdobiony jest symbolem w kształcie litery Y. Ma on podwójne znaczenie teologiczne. Pierwotny kod symboliki biblijnej wskazuje na drzewo życia. W rajskim ogrodzie rosło
ono jako potencjalne źródło odnowy, regeneracji sił witalnych, nieśmiertelności. Przez nieposłuszeństwo i pychę stało się ono niedostępne ludziom. Wciąż jednak żyje w naszych tęsknotach za rajem utraconym. Tak interpretuje ów archaiczny
obraz św. Augustyn. Nasz różowy ornat jest ozdobny i piękny jak Eden. Środek jego wyznacza pionowy pas rozwidlony na piersiach kapłana. To pień i gałęzie rajskiego drzewa życia, które staje się w kontekście liturgii krzyżem – narzędziem
wyzwolenia od śmierci. Ta forma zwana „krzyżem widlastym” należy do najstarszych symboli chrześcijaństwa. W ikonografii chrześcijańskiej krzyż Chrystusa wbijano w skałę Golgoty, która była jednocześnie grobem Adama. Stąd czaszka leżąca
u stóp drzewa krzyża. Wprost na nią z ran Jezusa, jakby po pniu drzewa życia, spływa krew Zbawiciela niosąca obietnicę życia wiecznego. W ten sposób zamyka się krąg historii zbawienia.
Złoto z kłosem
Szafranowa
żółć i pokrewne z nią złoto są barwami światła i majestatu. Szaty monarchów starożytnego Wschodu najczęściej mieniły się złotem – znakiem bogactwa i władzy. Również mitologia grecka wiąże ten szczególny odcień świetlistego blasku z szatami
Ateny i Dionizosa. W sztuce średniowiecza, zanim za plecami świętych zaczęto malować krajobrazy, tło sakralnych scen zawsze było złote. Kryła się za tym tajemnica boskiego świata, niemożliwego do wyobrażenia ani przedstawienia. W liturgii
katolickiej kolor złoty nie należy do podstawowej palety barw. Złoty ornat jest szatą uniwersalną. Może on zastąpić biały lub każdy inny z wyjątkiem fioletowego. Przed soborową reformą liturgii nie mógł też zastępować żałobnej czerni.
Dziś już czerń nie należy do kanonicznych barw liturgii. Wykluczono ją z obrzędów pogrzebowych. Aby nie kojarzyć śmierci
z rozpaczą i beznadzieją, stosuje się we mszach za zmarłych kolor fioletowy. Złote ornaty mogą być używane
podczas szczególnie uroczystych celebracji, takich jak Wielkanoc czy Boże Narodzenie. Mówimy czasem o złotych łanach zbóż. To pierwsze, zewnętrzne skojarzenie z symbolem dojrzałego kłosa. Starożytne teksty ojców wschodnich doszukują się
w tym obrazie znaku dziewiczego poczęcia Jezusa. Św. Proklus pisze o cudzie wcielenia: „O pole, na którym ów rolnik natury sprawił, że wyrósł kłos bez posianego nasienia”. Chrystus wielokrotnie używa w przypowieściach obrazów zaczerpniętych
z uprawy roli. Mówi o ziarnie Słowa, które wydaje plon obfity. Rozrzutność siewcy może wydawać się nieroztropna. Tymczasem to właśnie szczodrość, hojność, wielkoduszność są stylem boskiego działania wobec człowieka. To ma być wzorzec dla
naszych życiowych wyborów. Ostatecznie Jezus określa siebie samego jako ziarno, które musi obumrzeć w ziemi. Jest to zapowiedź śmierci
i zmartwychwstania – najważniejszych wydarzeń w historii kosmosu. Kłos wskazuje wreszcie na
znak obecności Zbawiciela w chlebie Eucharystii. Stając przy stole dziękczynienia, kapłan z dorodnym złotym kłosem na piersiach wyraża to, co jest istotą liturgii.
Czerwień krwi i ognia
Na poziomie pierwotnych
asocjacji czerwień to krew i ogień. Krew, jako nośnik życia, w warstwie symbolicznej niesie cielesność, biologiczność,
a zatem również przemijalność. Ogień ma w sobie moc: tę oczyszczającą, ale i tę niszczącą. Stąd jest barwą
wojny. Krew i ogień znajdują wspólny mianownik w czerwonej symbolice związanej z płodnością, zmysłowością i śmiercią. Wojownicy starożytnego Wschodu wierzyli, że czerwień chroni przed zranieniem i odstrasza demony. Wielu z nas nie uświadamia
sobie, że określenie „czerwonoskóry”, odnoszone do Indian, pochodzi nie
z faktycznej barwy ciała, lecz wywodzi się od twarzy pomalowanych czerwienią na wojnę. W czerwieni mieszka również miłość i płodność.
W krajach arabskich
do ceremonii zaślubin należy rytualne zerwanie przez oblubieńca czerwonej nici trzymanej przez kobiety przed namiotem oblubienicy. Jest w tym i potwierdzenie dziewictwa, i nadzieja płodności. Czerwień uchodzi za kolor najbardziej agresywny.
W płachcie czerwieni pobudzenie znajduje byk, a w kolorze sukni odważnej kobiety mężczyzna może odczytać prowokację. Chrześcijaństwo również kojarzy czerwień
z krwią i walką. Ale akcent postawiony jest tu zdecydowanie na męczeństwo
i trudną, ofiarną miłość. Stąd wszystkie liturgiczne celebracje pasyjne
i wspomnienia męczenników sprawuje się w ornatach o barwie krwi. Inny odcień czerwieni, pochodzący od ognia, zarezerwowany jest dla Ducha Świętego, który
zapala płomień miłości i oświeca każdego człowieka. Czerwone ornaty dla naszego kościoła dopiero się rodzą w wyobraźni artystki, podczas dialogów z teologiem, na kartach szkicownika. Znaleźć właściwą kreskę, barwę, symbol, żeby nadać materialny
kształt temu, co Niewidzialne…